
"The Wall" jest opowieścią o samotności. Opowieścią o Pinku, który przez lata otacza się murem izolacji. Album o tym samym tytule ukazał się pod koniec listopada 1979 roku. W niesamowitym tempie zdobył listy przebojów, a kawałek "Another Brick In The Wall - Part 2" do dziś pozostaje znany wszystkim - poczynając od totalnych laików. Niedługo potem powstała ilustracja muzyczna, ale nie byle jaka, za kamerą staje bowiem Alan Parker, mający na swym koncie takie dzieło, jak choćby "Midnight Express". Obraz mroczny i przygnębiający, mogący być zapowiedzią tego, czego można się spodziewać po "Ścianie".
Najpierw
garść faktów. Na "The Wall"
składają się: film z Geldofem, sekwencje animowane i muzyka z albumu
Pink Floyd
o tym samym tytule. Co do muzyki - jest drobna różnica w stosunku do albumu, na
którym jednak nie wszystko się zmieściło, za to znalazło sobie miejsce w filmie
(a także na koncertach). W przypadku innego utworu ma miejsce sytuacja odwrotna
- jeśli chce się go posłuchać, należy uruchomić zestaw stereo, a nie kino
domowe.
Jest to
historia odnoszącego sukcesy muzyka rockowego, zwanego dalej Pink. Siedzi w
hotelowym pokoju, rozmyśla o przeszłości i teraźniejszości, przy czym stopniowo
popada w obłęd. Wspomina wszystko, co spotkało go od narodzin, poprzez utratę
ojca (Pink senior poległ za ojczyznę na wojnie), nadopiekuńczą matkę, szkolne
niedole, seks, zdradzającą żonę... Krótko mówiąc, przedmiotem tej zadumy jest
życie - czasem w wersji standard (bo komu nie przyprawiono rogów), a czasem w
wersji de luxe (gdy w grę wchodzą groupies, drogie zabawki i narkotyki). Jest
to historia lęku, emocjonalnego okaleczenia, alienacji, egoizmu, a w końcu -
szaleństwa. Historia pełna wymowy antywojennej i sprzeciwu wobec totalitaryzmu.
Całość jest opowiedziana w depresyjno-maniakalnym stylu.
Wściekłość przeplata się z melancholią, ale nie dzieje się tak w sposób
równomierny. Gdyby ktoś pofatygował się i narysował wykres, w którym kolor
niebieski oznaczałby melancholię, a czerwony agresję – początek filmu byłby
przeważnie błękitny, druga połowa natomiast pałałby purpurą.Wstawki animowane stanowią siłę tego obrazu. Doskonale współgrają z
muzyką, przy czym są zrealizowane genialnie. Dialogi są szczątkowe, ale Bob Geldof
został zakontraktowany nie tylko na wykorzystanie jego oblicza, więc można go
usłyszeć, jak śpiewa w jednym, czy dwóch momentach. Do tego scena, w której
apodyktyczny nauczyciel wyrywa młodemu Pinkowi zeszyt i przed całą klasą
odczytuje jego "grafomańską poezję", która dla każdego fana okazuje
się tekstem pewnego hitu Pink Floyd - cóż, taki detal, a jak cieszy.
Jak to często w polskich przekładach bywa - źle
przetłumaczono tytuł. Może, gdyby zadanie przetłumaczenia tytułu powierzyć
komuś, kto ma coś wspólnego z literaturą, na przykład poecie, a nie angliście z
ukończoną translatoryką, nie byłoby tej fuszerki. Wyraz "ściana"
sugeruje schronienie, ale też okna, sufit, drzwi i wiszące na haczykach
obrazki. Nie ma natychmiastowego skojarzenia z niemożliwą do przebicia barierą.
Niestety, proszę państwa, wbrew temu, co usiłuje się nam wmówić, tytuł tego
dzieła brzmi "Mur". Podsumować mogę krótko - album Pink Floyd,
po przerobieniu na film, bynajmniej nic nie stracił, a bez wątpienia sporo
zyskał. Różnice między dwoma dziełami są dostatecznym pretekstem, aby dać
zarobić artystom i nabyć zarówno film, jak i sam album. I choć wypadałoby
wskazać jakieś niedociągnięcie - nie potrafię. Ten obraz jest tak bliski
doskonałości, jak to tylko możliwe w tym nieszczęsnym świecie. Mogę co najwyżej
zgłosić zażalenie na polski tytuł.




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz